Nie wiem ile osób jest zaznajomionych z pojęciem "sypialni Warszawy", spokojnie, przybliżę...
Tak nazywane są okoliczne wsie otaczające Warszawę. Dlaczegóż? Poniewóż lud zamieszkujący te wsie jest jednocześnie ludem pracującym w Stolicy, co powoduje, że wyjeżdżając nad ranem z domu do pracy (spędzając 2h w korku) wraca ten lud do domu wieczorem bądź też późnym wieczorem (znów spędzając 2h w korku), czyli tak naprawdę tylko na noc. Podejrzewam, że podobna sytuacja jest w większości dużych miast Polski.
Można sobie pomyśleć, że to przykre. Z tym że nie zawsze musi tak być, przynajmniej nie zawsze dojeżdżając z "sypialni" ;).
Mieszkając i pracując w Warszawie często tracimy również ok.2h na dojazd do pracy. Dla przykładu: moja siostra dojeżdżała z Bemowa na Mokotów 1,5h (przy dobrych wiatrach), wiosną i latem zaczęła praktykować dojazd na rowerku, co zajmowało jej 50min. Teraz kolejką dojeżdża w 45min. Także wbrew pozorom dojazd ze wsi wcale nie musi być problematyczny, trzeba tylko dobrze wszystko przeanalizować.
Wiele osób argumentuje, że w Warszawie jest dużo alternatyw jeśli chodzi o wydarzenia, kulturę: kina, teatry, galerie, puby, kluby itp itd. Pewnie, że to wszystko tam jest i nadal będzie, a ja w każdej chwili mogę wsiąść do pociągu i tam jechać. Tylko nie ma tam jednego - wiejskiego spokoju... :).
Także wracając z pracy po 17 można spokojnie odpocząć od pędzących tłumów, zgiełku na ulicy, autobusów, tramwajów, pędzących samochodów...
Mieszkałam w Warszawie 8 lat i polubiłam to miasto, w końcu "Warszawę da się lubić" i tak naprawdę nadal ją lubię, jednak wolę w niej bywać niż być.
Luźne spostrzeżenia oraz praktyczne porady na temat szukania oazy spokoju w życiu oraz wprowadzania w życie planów związanych z kupnem domu działki, przeprowadzką, remontem, urządzaniem. Miszmasz trochę tego i trochę owego z kobiecego punktu widzenia...
poniedziałek, 20 lutego 2012
Praca u podstaw.
W naszym przypadku można by powiedzieć, że pozytywizm to po prostu pozytywna postawa :). W sensie optymizm! Oj tak, tego nam raczej nie brakowało. W przypadku, gdy ktoś próbował podciąć nam skrzydełka, słyszał cytat z klasyki... "Będzie Pan zadowolony..." No i był!
Podstawy zapewnił nam Pan elektryk. Miał nie lada "orzech do zgryzienia", gdyż instalacja elektryczna w tym domu była już zakładana, z tym że wszystkie kable zostały wyrwane. Zostały "resztki" starych gniazdek, kabli pourywanych itp. Podpowiedź: w przypadku domu, który przed laty posiadał "jakieś" przyłącze, np. elektryczne, należy odnowić umowy wcześniej podpisane. Trzeba wyraźnie zaznaczać, że dana nieruchomość istnieje już 20 lat, posiada przyłącze, jest naniesione na mapkę geodezyjną. Często urzędnicy/urzędniczki mają problem ze zrozumieniem sytuacji. Jeszcze wspomnę o tym, spędzało nam to sen z powiek w przypadku przyłącza gazowego. Od momentu podpisania umowy, "energetycy" mają dużo czasu na realizację, jeśli dobrze pamiętam jest to pół roku. Na szczęście w naszym przypadku był to dużo krótszy okres czasu (najlepiej współpracować z elektrykiem poleconym przez dany rejon energetyczny, wtedy współpraca rejon-elektryk też działa dużo sprawniej ;)). Aha, jeszcze jedno! Jeśli nie macie gotowego planu lub pomysłu na wszystkie pomieszczenia, zastanówcie się szczegółowo nad umiejscowieniem KAŻDEGO potrzebnego gniazdka i przełącznika. Podejrzewam, że i tak to nie będzie ostateczna wersja, ale przynajmniej będzie mniej poprawek. U nas poprawki trwają do dziś...
Czekając na nową "czapkę" dla naszego domu wymieniliśmy okienka. Ekipa była zgrana, duet nie do przebicia "widząca świat naszymi oknami", również rollująca rolety jako Rolland - polecam ;).
A teraz od samej góry! Tzn. od dachu. Kryty jakieś 20 lat wstecz, oczywiście eternitem. Czyli do utylizacji.
Podpowiedź: Gminy zajmują się utylizacją eternitu, wystarczy złożyć wniosek o odebranie i utylizację (oczywiście o ile się dana gmina się tym zajmuje, my mieliśmy szczęście). Złożyć na paletach przy posesji oraz zabezpieczyć czarną folią (tzw. stretch).
Nasza czapeczka-blachodachówka w kolorze "koral"... Hmm, jakby to powiedzieć:). Kolor został wybrany przez moją siostrę i jej córę. Przez długi czas nie wiedziałam jak wygląda kolor koralowy, teraz wiem. Łatwo nam wytłumaczyć jak do nas dojechać "To ten dom z BARDZO czerwonym dachem"... Uwielbiam go, jest inny, taki wesoły. Po prostu pasuje!
Poniższy fragment proszę mi wybaczyć...
Nadszedł czas na instalację wodno-kanalizacyjną oraz wylewki. Chętnie bym pominęła ten temat... Ale cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Nawet nie wiem czy jestem w stanie obiektywnie ocenić całość wykonania. Spróbuję. Postanowiliśmy najpierw zająć się wylewkami, gdyż na dużej powierzchni mamy ogrzewanie podłogowe (bez wylewek mogłoby się zniszczyć przy wykonaniu tynków wewnętrznych). Instalacja oraz wylewki zostały wykonane bez większych zastrzeżeń. Schody się zaczęły przy "papierkowej robocie" tym bardziej, że miało to bezpośredni wpływ na przyłącze gazowe. No właśnie, jak to było z tym gazem. Składaliśmy wiele wizyt w oddziale gazownictwa. Nikt nie potrafił zrozumieć, że mamy stare przyłącze na działce, przy budynku, tylko potrzebujemy nowej umowy. A nawet kiedy to zrozumieli to nie wiedzieli co z tym zrobić. No i kolejnym problemem były źle wypełnione dokumenty przez "fachowców", te dokumenty były przeze mnie wożone wielokrotnie od "fachowca" do gazownictwa i z powrotem :/. Wprowadziliśmy się w sierpniu, zaczął się październik, a my nadal bez gazu i bez ciepłej wody... Po raz przed ostatni do gazownictwa wybrałam się z dziećmi ;). Kochana pani zlitowała się nad naszym losem i powiedziała, że jak przyjadę następnym razem to już na pewno podpiszemy umowę, bo nadal pan "fachowiec" wypełnił coś nie tak. Ech...Jak sobie to przypominam... Udało się! Podpisałam umowę! Radość była wielka! Montażyści mieli się zjawić wkrótce. Zjawili się, ale nadal "coś" było nie tak, gdyż nasz "fachowiec" coś zchrzanił. Grrr... Rozpłakałam się... Mówię, że zimno, dwójka dzieci w domu, chora babcia, tato po operacji... Podłączyli. Kochani Panowie :*!!!
Nadszedł czas na tynki wewnętrzne. Ekipa około 15 chłopa wpadła do naszego domu, ciach! i mamy piękne, bieluśkie tynki :). Cóż mogę więcej powiedzieć, tak było! Tynki cementowo-wapienne z agregatu bez gładzi. Rada od pana K.: szczotkami twardymi (np. ryżowe) oczyściłyśmy ściany z piasku, potem sam grunt, a na to grunt pół na pół z białym akrylem. Mamy naprawdę fajne tynki :).
A to nasza własna, prywatna ekipa remontowo-budowlana. Możemy wypożyczyć! :)
C.D.N... Zbieram myśli...
Podstawy zapewnił nam Pan elektryk. Miał nie lada "orzech do zgryzienia", gdyż instalacja elektryczna w tym domu była już zakładana, z tym że wszystkie kable zostały wyrwane. Zostały "resztki" starych gniazdek, kabli pourywanych itp. Podpowiedź: w przypadku domu, który przed laty posiadał "jakieś" przyłącze, np. elektryczne, należy odnowić umowy wcześniej podpisane. Trzeba wyraźnie zaznaczać, że dana nieruchomość istnieje już 20 lat, posiada przyłącze, jest naniesione na mapkę geodezyjną. Często urzędnicy/urzędniczki mają problem ze zrozumieniem sytuacji. Jeszcze wspomnę o tym, spędzało nam to sen z powiek w przypadku przyłącza gazowego. Od momentu podpisania umowy, "energetycy" mają dużo czasu na realizację, jeśli dobrze pamiętam jest to pół roku. Na szczęście w naszym przypadku był to dużo krótszy okres czasu (najlepiej współpracować z elektrykiem poleconym przez dany rejon energetyczny, wtedy współpraca rejon-elektryk też działa dużo sprawniej ;)). Aha, jeszcze jedno! Jeśli nie macie gotowego planu lub pomysłu na wszystkie pomieszczenia, zastanówcie się szczegółowo nad umiejscowieniem KAŻDEGO potrzebnego gniazdka i przełącznika. Podejrzewam, że i tak to nie będzie ostateczna wersja, ale przynajmniej będzie mniej poprawek. U nas poprawki trwają do dziś...
Czekając na nową "czapkę" dla naszego domu wymieniliśmy okienka. Ekipa była zgrana, duet nie do przebicia "widząca świat naszymi oknami", również rollująca rolety jako Rolland - polecam ;).
A teraz od samej góry! Tzn. od dachu. Kryty jakieś 20 lat wstecz, oczywiście eternitem. Czyli do utylizacji.
Podpowiedź: Gminy zajmują się utylizacją eternitu, wystarczy złożyć wniosek o odebranie i utylizację (oczywiście o ile się dana gmina się tym zajmuje, my mieliśmy szczęście). Złożyć na paletach przy posesji oraz zabezpieczyć czarną folią (tzw. stretch).
Nasza czapeczka-blachodachówka w kolorze "koral"... Hmm, jakby to powiedzieć:). Kolor został wybrany przez moją siostrę i jej córę. Przez długi czas nie wiedziałam jak wygląda kolor koralowy, teraz wiem. Łatwo nam wytłumaczyć jak do nas dojechać "To ten dom z BARDZO czerwonym dachem"... Uwielbiam go, jest inny, taki wesoły. Po prostu pasuje!
Poniższy fragment proszę mi wybaczyć...
Nadszedł czas na instalację wodno-kanalizacyjną oraz wylewki. Chętnie bym pominęła ten temat... Ale cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Nawet nie wiem czy jestem w stanie obiektywnie ocenić całość wykonania. Spróbuję. Postanowiliśmy najpierw zająć się wylewkami, gdyż na dużej powierzchni mamy ogrzewanie podłogowe (bez wylewek mogłoby się zniszczyć przy wykonaniu tynków wewnętrznych). Instalacja oraz wylewki zostały wykonane bez większych zastrzeżeń. Schody się zaczęły przy "papierkowej robocie" tym bardziej, że miało to bezpośredni wpływ na przyłącze gazowe. No właśnie, jak to było z tym gazem. Składaliśmy wiele wizyt w oddziale gazownictwa. Nikt nie potrafił zrozumieć, że mamy stare przyłącze na działce, przy budynku, tylko potrzebujemy nowej umowy. A nawet kiedy to zrozumieli to nie wiedzieli co z tym zrobić. No i kolejnym problemem były źle wypełnione dokumenty przez "fachowców", te dokumenty były przeze mnie wożone wielokrotnie od "fachowca" do gazownictwa i z powrotem :/. Wprowadziliśmy się w sierpniu, zaczął się październik, a my nadal bez gazu i bez ciepłej wody... Po raz przed ostatni do gazownictwa wybrałam się z dziećmi ;). Kochana pani zlitowała się nad naszym losem i powiedziała, że jak przyjadę następnym razem to już na pewno podpiszemy umowę, bo nadal pan "fachowiec" wypełnił coś nie tak. Ech...Jak sobie to przypominam... Udało się! Podpisałam umowę! Radość była wielka! Montażyści mieli się zjawić wkrótce. Zjawili się, ale nadal "coś" było nie tak, gdyż nasz "fachowiec" coś zchrzanił. Grrr... Rozpłakałam się... Mówię, że zimno, dwójka dzieci w domu, chora babcia, tato po operacji... Podłączyli. Kochani Panowie :*!!!
Nadszedł czas na tynki wewnętrzne. Ekipa około 15 chłopa wpadła do naszego domu, ciach! i mamy piękne, bieluśkie tynki :). Cóż mogę więcej powiedzieć, tak było! Tynki cementowo-wapienne z agregatu bez gładzi. Rada od pana K.: szczotkami twardymi (np. ryżowe) oczyściłyśmy ściany z piasku, potem sam grunt, a na to grunt pół na pół z białym akrylem. Mamy naprawdę fajne tynki :).
A to nasza własna, prywatna ekipa remontowo-budowlana. Możemy wypożyczyć! :)
C.D.N... Zbieram myśli...
środa, 15 lutego 2012
Troszkę teraźniejszości...
Na dzień dzisiejszy sprawa wygląda tak:
niedziela, 12 lutego 2012
Najważniejsza jest "zaprawa"!
No właśnie... Mogę powiedzieć, że się zaprawiłyśmy :). Czas poświęcony poszczególnym etapom był dosyć wydłużony, dzięki temu nie przeżyłyśmy "szoku termicznego" (przynajmniej do momentu przeprowadzki ;))
Na etapie poszukiwań zaangażowanie skupiało się wokół weekendowych wycieczek w teren, co wbrew pozorom było przyjemnym i odprężającym zajęciem. Podczas odgrzebywania wspomnień siostra zasugerowała, że mogłybyśmy teraz tworzyć mapy kartograficzne okolic :).
I zdarzyło się tak, że NASZ DOM się pojawił. Zostawiłyśmy dane kontaktowe sołtysowi i czekałyśmy AŻ jeden dzień na odzew!!! Poczułyśmy wiatr w żaglach...
A oto nasz wspaniały "strup, postrach okolicy" :D!!!
Tak, właśnie tak wyglądał, gdy zapragnęłyśmy z całego serca tchnąć w niego życie! (chociaż nie do końca, bo na powyższym zdjęciu jest już pięknie wykoszona trawa). Póki co zaoszczędzę Wam opisu zawartości tego domu, poświęcę temu osobny post. Powiem tylko, że wyrobiliśmy sobie więcej mięśni niż na "siłce". Budynek stał w takim stanie przez ok. 20 lat. Był miejscem spotkań okolicznych przechodniów (możecie sobie wyobrazić co działo się w środku), z jego ścian można by napisać niejedną historię miłosną (i nie tylko ;)).
Jak widzicie, nas nie jest w stanie "nic" zniechęcić, tym bardziej, że poznałyśmy już okolicę. Stacja PKP 250m od domu, przy stacji sklep, podstawy zapewnione. 800m od domu jest gminna miejscowość, w której przy jednej głównej drodze znajdują się: przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, apteka, ośrodek zdrowia, kościół, plebania, cmentarz, bank (z bankomatem), kilka sklepów o różnym charakterze, fryzjer, kwiaciarnia, piekarnia, dom kultury, Urząd Gminy i nawet supermarket (pokuszę się o stwierdzenie "minigaleria" :). Można się odnaleźć nawet bez samochodu (choć przyznaję, że przy takich mrozach jak ostatnio nastały, byłoby ciężko).
Od samego początku byłyśmy mocno zdeterminowane i nikt nie był w stanie nas powstrzymać (a parę osób łapało się za głowę po obejrzeniu naszego "strupa"). Miałyśmy mnóstwo pomysłów, tym bardziej, że dom był wybudowany dla dwóch rodzin tak naprawdę. Ma dwa osobne wejścia i możliwość stworzenia dwóch osobnych domostw. Wbrew panującym trendom, postawiłyśmy na rodzinę wielopokoleniową :). Jest z nami teraz też nasza babcia, także dom spełnia swoją funkcję, jest gotowy nawet na 4-pokoleniową rodzinę.
Nie myślcie, że kupiłyśmy "kota w worku". Przed zakupem sprowadziłyśmy do tego domu parę osób, fachowców i nie tylko. Miałyśmy potwierdzenie od specjalistów, że dom się nadaje, że się nie zawali i jest wart swojej ceny (a tak naprawdę to okazja ;)). Sprawdziłyśmy również stan ksiąg wieczystych, pytałyśmy sąsiadów. "Przemodliłyśmy ten dom" wzdłuż i wszerz. Kupiliśmy...
Na etapie poszukiwań zaangażowanie skupiało się wokół weekendowych wycieczek w teren, co wbrew pozorom było przyjemnym i odprężającym zajęciem. Podczas odgrzebywania wspomnień siostra zasugerowała, że mogłybyśmy teraz tworzyć mapy kartograficzne okolic :).
I zdarzyło się tak, że NASZ DOM się pojawił. Zostawiłyśmy dane kontaktowe sołtysowi i czekałyśmy AŻ jeden dzień na odzew!!! Poczułyśmy wiatr w żaglach...
A oto nasz wspaniały "strup, postrach okolicy" :D!!!
Tak, właśnie tak wyglądał, gdy zapragnęłyśmy z całego serca tchnąć w niego życie! (chociaż nie do końca, bo na powyższym zdjęciu jest już pięknie wykoszona trawa). Póki co zaoszczędzę Wam opisu zawartości tego domu, poświęcę temu osobny post. Powiem tylko, że wyrobiliśmy sobie więcej mięśni niż na "siłce". Budynek stał w takim stanie przez ok. 20 lat. Był miejscem spotkań okolicznych przechodniów (możecie sobie wyobrazić co działo się w środku), z jego ścian można by napisać niejedną historię miłosną (i nie tylko ;)).
Jak widzicie, nas nie jest w stanie "nic" zniechęcić, tym bardziej, że poznałyśmy już okolicę. Stacja PKP 250m od domu, przy stacji sklep, podstawy zapewnione. 800m od domu jest gminna miejscowość, w której przy jednej głównej drodze znajdują się: przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, apteka, ośrodek zdrowia, kościół, plebania, cmentarz, bank (z bankomatem), kilka sklepów o różnym charakterze, fryzjer, kwiaciarnia, piekarnia, dom kultury, Urząd Gminy i nawet supermarket (pokuszę się o stwierdzenie "minigaleria" :). Można się odnaleźć nawet bez samochodu (choć przyznaję, że przy takich mrozach jak ostatnio nastały, byłoby ciężko).
Od samego początku byłyśmy mocno zdeterminowane i nikt nie był w stanie nas powstrzymać (a parę osób łapało się za głowę po obejrzeniu naszego "strupa"). Miałyśmy mnóstwo pomysłów, tym bardziej, że dom był wybudowany dla dwóch rodzin tak naprawdę. Ma dwa osobne wejścia i możliwość stworzenia dwóch osobnych domostw. Wbrew panującym trendom, postawiłyśmy na rodzinę wielopokoleniową :). Jest z nami teraz też nasza babcia, także dom spełnia swoją funkcję, jest gotowy nawet na 4-pokoleniową rodzinę.
Nie myślcie, że kupiłyśmy "kota w worku". Przed zakupem sprowadziłyśmy do tego domu parę osób, fachowców i nie tylko. Miałyśmy potwierdzenie od specjalistów, że dom się nadaje, że się nie zawali i jest wart swojej ceny (a tak naprawdę to okazja ;)). Sprawdziłyśmy również stan ksiąg wieczystych, pytałyśmy sąsiadów. "Przemodliłyśmy ten dom" wzdłuż i wszerz. Kupiliśmy...
piątek, 10 lutego 2012
Im dłużej czekasz, tym więcej zbierasz sił na działanie...
Wszystko zaczęło się w 2007 roku, razem z siostrą postanowiłyśmy wybudować dom (przynajmniej wtedy był taki plan). Łatwo powiedzieć trudniej zrobić :) Motywów było kilka. Siostra w Warszawie mieszkała przez ponad 10 lat, ja około 5. "Nasze" wynajmowane mieszkanie nie było małe (ok. 60m2), ale "ludu" w nim było sporawo. Ja wtedy w ciąży (także kolejny lokator się szykował), siostra z córeczką i "dziadzio", czyli nasz tatuś :) No i poszło...
Mnóstwo pytań do przeanalizowania, ale nasza determinacja i podekscytowanie na szczęście przyćmiewały wszelkie wątpliwości i lęki. Mówią, że początki są najtrudniejsze...
Analizując mapę okolic Warszawy, łatwo doszłyśmy do wniosku, że to powinno być południe Stolicy. Stamtąd mamy łatwiejszy wyjazd do naszej rodzinnej miejscowości.
Kolejna sprawa to alternatywny dojazd, najlepiej kolej, dlatego na mapie szukałyśmy miejscowości blisko stacji PKP.
Oczywiście początkowo szukałyśmy bliżej Warszawy, ale w tym przypadku ceny warunkowały nasz wybór ;).
Siostra (główny dowodzący, odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu ;)) rozpoczęła batalię internetową przeglądając i podsyłając mi kolejne oferty, co okazało się dobrym punktem "wyskokowym" w poszukiwaniach. Z mapą w ręku, pełnym bakiem i paroma ofertami z internetu wyruszałyśmy w "teren" :). Tego typu poszukiwania niosły ze sobą wiele ciekawych doświadczeń, mogłyśmy dzięki temu dokładnie "zbadać" okolicę, poznać odległości i mieć pewne wyobrażenie o danej nieruchomości.
Przeglądając oferty i rozmawiając z potencjalnymi sprzedawcami zwracałyśmy uwagę na kilka ważnych kwestii: media (prąd, woda, gaz, kanalizacja), wielkość działki, jej wymiary, warunki zabudowy. Ważną sprawą jest też zabudowa okolicy, trzeba zwrócić uwagę jakiego typu domy są w okolicy, bo być może są jakieś określone wymogi.
Poszukiwania zajęły nam tak naprawdę najwięcej czasu. Także im wcześniej zaczniecie tym lepiej. Dom, w którym obecnie mieszkamy, a właściwie oferta sprzedaży "wpadła" w nasze ręce zupełnie przypadkiem. Siostra pokazała mi tą ofertę w internecie na paru stronach, ale nie była aktualna i bezpośrednia dlatego nie mogłyśmy się z nikim skontaktować w tej sprawie. Któregoś dnia, "przeczesując" teren w celu znalezienia działki/domu natrafiłyśmy na TEN dom. Udałyśmy się do sołtysa i poprosiłyśmy by właściciel się z nami skontaktował. Szybko poszło ;).
Tak naprawdę poszukiwania zajęły nam około 1,5 roku. Już nawet wszystkiego dokładnie nie pamiętam, ale mam nadzieję, że podczas pisania tego bloga będę miała okazję szczegółowo przeanalizować moje, siostry i domowników wspomnienia.
Analizując mapę okolic Warszawy, łatwo doszłyśmy do wniosku, że to powinno być południe Stolicy. Stamtąd mamy łatwiejszy wyjazd do naszej rodzinnej miejscowości.
Kolejna sprawa to alternatywny dojazd, najlepiej kolej, dlatego na mapie szukałyśmy miejscowości blisko stacji PKP.
Oczywiście początkowo szukałyśmy bliżej Warszawy, ale w tym przypadku ceny warunkowały nasz wybór ;).
Siostra (główny dowodzący, odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu ;)) rozpoczęła batalię internetową przeglądając i podsyłając mi kolejne oferty, co okazało się dobrym punktem "wyskokowym" w poszukiwaniach. Z mapą w ręku, pełnym bakiem i paroma ofertami z internetu wyruszałyśmy w "teren" :). Tego typu poszukiwania niosły ze sobą wiele ciekawych doświadczeń, mogłyśmy dzięki temu dokładnie "zbadać" okolicę, poznać odległości i mieć pewne wyobrażenie o danej nieruchomości.
Przeglądając oferty i rozmawiając z potencjalnymi sprzedawcami zwracałyśmy uwagę na kilka ważnych kwestii: media (prąd, woda, gaz, kanalizacja), wielkość działki, jej wymiary, warunki zabudowy. Ważną sprawą jest też zabudowa okolicy, trzeba zwrócić uwagę jakiego typu domy są w okolicy, bo być może są jakieś określone wymogi.
Poszukiwania zajęły nam tak naprawdę najwięcej czasu. Także im wcześniej zaczniecie tym lepiej. Dom, w którym obecnie mieszkamy, a właściwie oferta sprzedaży "wpadła" w nasze ręce zupełnie przypadkiem. Siostra pokazała mi tą ofertę w internecie na paru stronach, ale nie była aktualna i bezpośrednia dlatego nie mogłyśmy się z nikim skontaktować w tej sprawie. Któregoś dnia, "przeczesując" teren w celu znalezienia działki/domu natrafiłyśmy na TEN dom. Udałyśmy się do sołtysa i poprosiłyśmy by właściciel się z nami skontaktował. Szybko poszło ;).
Tak naprawdę poszukiwania zajęły nam około 1,5 roku. Już nawet wszystkiego dokładnie nie pamiętam, ale mam nadzieję, że podczas pisania tego bloga będę miała okazję szczegółowo przeanalizować moje, siostry i domowników wspomnienia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)